tatko chrzestny 1 Napisano 15 Marzec 2011 Generalnie nie chadzam na polskie produkcje do kina z bardzo prostego powodu, najczęściej nie są warte biletu za 14 zł. Czasami jednak coś podkusi, przypływ dobrego nastroju, rekomendacja znajomych, spełnienie prośby drugiej połówki. Powody, w każdym bądź razie, są. Oczywiście zdarzają się wyjątki i produkcja okazuje się bardzo dobra, jak chociażby "Śluby Panieńskie", które mimo niskich not profesjonalnych krytyków filmowych, mi przypadły do gustu. Niestety. W przypadku "Wojny Żeńsko-męskiej" tak nie było. Film, z początku zapowiadający się obiecująco, w pierwszych 15. minutach objawia wszem i wobec swój kicz i tandetę. Fabuła sama w sobie jest na poziomie intelektualnym pierwotniaka (w skrócie: główna bohaterka, Sonia Bohosiewicz, odkrywa w sobie cudowny dar poznawania męskiej osobowości i jej skrytych tajemnic, za pomocą obserwacji i badania penisa) . Odpowiednio, pierwszą połowę film ratuje rewelacyjna gra Wojciech Mecwaldowskiego - rola przyjaciela głównej bohaterki, geja - a drugą - i tu uwaga - Krzysztofa Ibisza! Ten drugi, poprzez wzięcie udziału w produkcji, w cudowny sposób udowadnia, jak głęboko w nosie ma aktualny boom dotyczący jego drugiej młodości wydaje mi się, że jest to wspaniały dystans do samego siebie. Opisywana przeze mnie, "komedia", jest oczywiście wypełniona bardzo trafnymi i zabawnymi dialogami, lecz to nie ratuje jej przed oceną srogiej publiczności. Komentarze: "Ile do końca?", "Która godzina?", "Ale syf!" były czymś normalnym podczas seansu. Dwie paru opuściły go, w ciągu pierwszych 30 minut. Kończąc. Zdecydowanie filmu nie polecam. Na pewno nie do kina. Jest możliwy do "puszczenia w tle" podczas delikatnej wódeczki w domu z przyjaciółmi, ponieważ i tak nie ma co się zagłębiać w fabułę i widz nigdzie się w niej nie pogubi. Należy również wspomnieć, iż film nie jest dedykowany dla osób z chorobą lokomocyjną, wrażliwych na gwałtowny ruch, bądź cierpiących na bóle głowy. Praca kamer i zdjęcia momentami przyprawiają o mdłości. Oczywiście, by czytający mój skromny opis, nie pomyślał, że wstałem dziś lewą nogą i po prostu nie jestem w nastroju, stąd też taka a nie inna opinia z mojej strony, to wspomnę o muzyce. Ukłon w stronę Pana Roberta Jansona. Naprawdę bardzo fajna, wchodząca w delikatny punk. Jednakże, nie skłoni mnie to - jak w przypadku Burleski - do nabycia płyty bezpośrednio po seansie. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na innych stronach